W naszej kamienicy najważniejsze były kobiety.
To one trzymały rodziny razem. Nic bez nich nie mogło funkcjonować. Wiedziały wszystko o wszystkich. Troszczyły się o najbliższych, organizowały życie w powojennych ruinach naszej ulicy.
Mężczyźni byli słabsi. Większość z nich doświadczona w wojennej poniewierce - albo nigdy nie doszła do siebie, albo proces powrotu do normalności trwał zbyt długo, by utrzymać rodzinę razem.
Nasze kobiety codziennie po południu zasiadały w bramie naszej kamienicy, obserwując ulicę i to co na niej się działo. Zasiadały na małych stołeczkach , które wynosiły ze swoich mieszkań. Te towarzyskie spotkania miały formę grupy wsparcia. Opowiadały sobie nawzajem własne i cudze historie, porównując je do czasów obecnych, użalając się nad losem własnym i opisywanych postaci. Siedząc tak czekały na popołudniowy powrót swoich dzieci ze szkoły a potem wieczorny mężczyzn. Mężczyźni wracali lub nie. Wielu z nich "popłynęło" inni zeszli na złą drogę i byli na utrzymaniu państwa a jeszcze inni zwyczajnie nie wrócili.
Kobiety się wspierały. Zawsze można było pożyczyć od sąsiadki: sól, cukier czy niewielką kwotę - do oddania po pierwszym. Można było poprosić o przypilnowanie dziecka lub odbiór paczki z poczty. Nikomu w naszej kamienicy nie zbywało - ale potrzebujący zawsze mogli liczyć na sąsiedzką pomoc.
Miałem wtedy 15 lat. Nad nami mieszkało pewne małżeństwo. Dzieci nie mieli. Towarzysko też raczej się nie udzielali. Jedno, co wiadomo było to, to że on był z UB i nie należało przy nim głośno wypowiadać swojego niezadowolenia. Kobieta była miła, milcząca ale zawsze odwzajemniała "dzień dobry" uśmiechem.
Od pewnego czasu mężczyzna rzadko wracał do domu a kobieta była jakby bardziej smutna. Nasze kobiety natychmiast zauważyły zmianę. Zaczęły zastanawiać się, co też się wydarzyło... Za każdym razem, gdy któreś z małżonków przechodziło obok stołeczkowych spotkań - wrzało od domysłów. Sprawa jednak szybko się wyjaśniła.
Pewnego późnego popołudnia na klatce schodowej usłyszeliśmy krzyki naszej sąsiadki. Wołała pomocy i ratunku. Okazało się, że niewierny małżonek potrzebował mieszkania dla siebie i swojej nowej kobiety. Przeszkadzała mu w tym obecna małżonka. Wymyślił, że umieści ją w szpitalu psychiatrycznym i tak pozbędzie się problemu.
Nie udało się. Wezwani sanitariusze spętali kobietę w kaftan bezpieczeństwa. Nie spodziewali się jednak, że ona zacznie się bronić i wołać o pomoc. Widocznie nie tak ustalali z jej mężem. A pomoc przyszła szybko....
Na ratunek ruszyły wszystkie kobiety, sąsiadki i ja z nimi. Każda chwyciła, co miała pod ręką. Moja mama akurat prasowała, więc dzierżyła w ręku ciężkie żeliwne żelazko. Wokół sanitariuszy i niewiernego męża zaroiło się od rozwścieczonych kobiet. Wiele niecenzuralnych słów wówczas padło. Szybko wyjaśniło się, co planował "pan sąsiad" i nasze panie nie wyraziły zgody na taki bieg wydarzeń. Uwolniły sąsiadkę z więzów kaftana i pogoniły sanitariuszy. Szybciej odjeżdżali, niż przyjechali. Ale sprawa z sąsiadem nie była jeszcze wyjaśniona do końca.
Ubek, bo tak go nazywaliśmy między sobą najpierw wszystkim wymyślał a potem podniósł rękę na moja matkę. Wiele mi nie było trzeba. Sponiewierałem chłopa przy głośnej aprobacie wszystkich niewiast. W pewnym momencie postanowiły się przyłączyć do bójki. Młóciły rękami na oślep. Zrobiło mi się szkoda chłopa i pomogłem mu ewakuować się na strych. Musiał tam przesiedzieć kilka godzin, póki emocje nie opadły. Potem późną nocą wymknął się z kamienicy. Więcej go nie widzieliśmy. Kobieta od tego momentu stała się bardziej otwarta i chętnie rozmawiała z sąsiadkami. Rozwiodła się. Po kilku miesiącach wyjechała do rodziców na wieś. Do mieszkania wprowadzili się nowi mieszkańcy.
I tak ta nasza kamienica pod 20 przy Chłodnej była miejscem wielu podobnych sytuacji. Dopadały nas różne kryzysy, nieszczęścia, ale zawsze gdzieś tam obok za ścianą, na podwórku byli pomocni sąsiedzi.
Ulica Chłodna
wspomnienia, historia, anegdoty, ciekawostki... Wszystko, co mnie interesuje a dotyczy tego właśnie miejsca na Ziemi....
sobota, 11 lipca 2015
sąsiedzi spod dwudziestki....
niedziela, 28 czerwca 2015
piątek, 11 lipca 2014
niedziela, 15 czerwca 2014
KONIEC POWSTANIA
7 sierpnia gen. Reinefarth kontynuował od świtu natarcie na Woli, "oczyszczając" rejon ulic: Chłodnej, Ogrodowej, placu Mirowskiego, Hal Mirowskich i placu Żelaznej Bramy. Masowo mordowano ludność cywilną. Po bramach i podwórkach odbywały się egzekucje na: Chłodnej, Elektoralnej i w Halach Mirowskich.
W dniach 7 i 8 sierpnia siły niemieckie umocniły się ostatecznie wzdłuż głównych arterii przelotowych Woli i ich przecznic.
Wobec rosnącej przewagi wroga 12 sierpnia 1944 roku praktycznie cały obszar Woli znalazł się w rękach niemieckich. Rozpoczął się ostatni etap gehenny ludności cywilnej w której łącznie wymordowano około 50 tysięcy mieszkańców Woli.
13 sierpnia jednostki AK uderzyły na Hale Mirowskie, zamierzając przebić się tamtędy do odciętej Starówki. Atak zakończył się jednak niepowodzeniem.
Gubernator dystryktu warszawskiego - Ludwig Fischer uciekł pod osłoną czołgu z pałacu Brühla poza Warszawę wraz ze swymi urzędnikami. Na placu Żelaznej Bramy i na ulicy Chłodnej Niemcy zostali ostrzelani przez oddziały powstańcze.
15 sierpnia po opanowaniu Woli Niemcy zainstalowali w parku im. Sowińskiego najcięższy samobieżny moździerz "Karl", który używali do ostrzeliwania Starego Miasta i Śródmieścia Warszawy.
źródło:http://blogbiszopa.pl
Pociski przebijały kolejne stropy i zazwyczaj eksplodowały w części parterowej, powodując zburzenie całej kamienicy i zasypanie piwnic. Wiele pocisków wystrzeliwanych z Karla nie wybuchło. Być może dlatego, że były przeznaczone do niszczenia potężnych betonowych umocnień i mury miasta były zbyt wątłe, żeby uruchomić zapalnik pocisku . Drugim powodem mogły być akcje sabotażowe przymusowych robotników, którzy pracowali w niemieckich fabrykach zbrojeniowych. Może właśnie taki pocisk trafił w naszą kamienicę pod 20-tką - i nie wybuchł. Ten, który moja mama z sąsiadkami wyniosły na kocu przed kamienicę
Jeden z takich pocisków uderzył w dom, gdzie znajdowała się słynna restauracja "Adria". Pocisk po przebiciu stropów i kilku pięter wpadł do podziemi. Nie eksplodował. Został rozbrojony przez powstańców, a jego ładunek wybuchowy później służył do produkcji powstańczych granatów. Inny pocisk trafił najwyższy wówczas budynek warszawski hotel Prudential.
źródło:pl.wikipedia.org
Po upadku Woli powstańcy jeszcze stawiali opór wojskom niemieckim przez kilka tygodni.
14-16 września oddziały niemieckie zdobyły Marymont. 27 września skapitulowali ostatni obrońcy Mokotowa a 30 września obrońcy Żoliborza. W Ożarowie Mazowieckim toczyły się pertraktacje, które zakończyły się w nocy z 2 na 3 października podpisaniem aktu kapitulacji powstania warszawskiego.
źródło:www.polskieradio.pl
5 października do niewoli w zwartych oddziałach powstańczych wychodzili z Warszawy żołnierze. Około 3,5 tys. powstańców zdołało wmieszać się w opuszczający miasto tłum ludności cywilnej i uniknąć w ten sposób niewoli
źródło:to-ci-historia.blog.pl
Kapitulacja nastąpiła 2 października 1944 r. po 63 dniach walki.
Dla upamiętnienia faktu stłumienia Powstania Warszawskiego 1944 r. Niemcy ustanowili specjalną odznakę "Warschaer Schield" zaprojektowaną podobno przez samego Hitlera. Dostali ją funkcjonariusze Wehrmachtu i SS, biorącym udział w walkach z polskimi powstańcami, noszono na lewym rękawie munduru.
Po wyjściu powstańców do niewoli i po usunięciu z miasta kilkuset tysięcy ludności cywilnej Warszawa była systematycznie niszczona przez Niemców.
17 stycznia 1944 r. do wymarłego, zrównanego z ziemią miasta wkroczyły wojska sowieckie i towarzysząca im I Armia Wojska Polskiego.
źródło:studioopinii.pl
wtorek, 10 czerwca 2014
WYPĘDZENIE Z WARSZAWY - cz.2
Na skutek podpaleń i wysadzeń dokonywanych przez oddziały niemieckie, uległo zagładzie ponad 80% zabudowy mieszkalnej Woli.
Mimo, że dowódcy niemieccy ograniczyli rozkaz eksterminacji ludności Warszawy, nie wszystkie oddziały zaczęły przestrzegać nowych wytycznych.
6 sierpnia Rzeź Woli była kontynuowana. Zamordowano tego dnia około 10000 Polaków – przede wszystkim mieszkańców ulic: Chłodnej, Leszno, Towarowej i Żelaznej. Ofiarami byli m.in. personel i pacjenci szpitala przy ul. Leszno, księża i zakonnicy z klasztoru przy ul. Karolkowej. Rozstrzelano również kilkuset wziętych do niewoli powstańców oraz osoby uznane za powstańców (w tym wiele dzieci oraz młodocianych w wieku od 12 do 16 lat). Zbiorowym egzekucjom nadal towarzyszyły gwałty, grabieże i palenie domów.
7 sierpnia Niemcy, opanowali arterię komunikacyjną: Wolska – Chłodna – Elektoralna. Rodzina mojej żony mieszkała wówczas przy ulicy Wolskiej. Podczas wybuchu powstania moja przyszła żona miała zaledwie 3 lata. Mieszkali w jednym mieszkaniu w 5 osób z rodzicami i wujostwem.
Tego dnia wygoniono wszystkich mężczyzn na podwórze kamienicy i ustawiono do egzekucji w kilku rzędach. Kobiety i dzieci ustawiono w kolumnę i popędzono w kierunku Woli. Za ich plecami zaczęto masakrę. Egzekucja była przeprowadzona dość chaotycznie i w pośpiechu. Ojciec i wuj stali w kolejnym rzędzie, więc upadające martwe ciała z pierwszych rzędów, przykrywając ich ocaliły im życie. Leżeli cicho, nie ruszając się. Wuj został postrzelony w nogi, ojcu nic się nie stało. Po ustaniu strzelaniny jeden z oficerów podchodził do leżących i trącał ich nogą. Jeśli się nie ruszali - odchodził. Jeśli wydawali jakiekolwiek oznaki życia - dobijał strzałem w głowę.
Wśród mordów, gwałtów i grabieży pognano mieszkańców płonącymi ulicami do kościoła św. Wojciecha, przystanku przed obozem w Pruszkowie. W tej grupie osób była moja przyszła żona. Z tego marszu pamięta, że wokoło niej tańczyły iskierki. Te iskierki to zapewne fragmenty płonących budynków, gnane wiatrem po ulicach. Matka z ciotką niosły ją na zmianę na rękach. Tempo marszu było zbyt szybkie, żeby małe nóżki nadążyły za korowodem.
Gdy oprawcy już odeszli ojciec z wujem, wyczołgali się spod trupów i wpełzli do piwnicy najbliższej kamienicy. Siedzieli tam w kilku mężczyzn, wyczekując dobrego momentu na ucieczkę. Trwało to dwa dni i dwie noce. Teść później opowiadał, że najbardziej bali się gdy jeden z ocalałych współtowarzyszy kaszlał. Może był przeziębiony a może miał gruźlicę. Takie dźwięki dochodzące z piwnicy, mogły narazić wszystkich na odkrycie ich kryjówki przez Niemców. Pozostali ukrywający się mężczyźni częstowali go ciągle papierosami, bo gdy ten pali, to nie kaszlał.
Kobiety w tym czasie szły w korowodzie, pędzone w kierunku kościoła św.Wojciecha. Co wtedy myślały i jak bardzo się bały - trudno sobie wyobrażać. Miały jedynie świadomość, że ich mężowie, bracia, synowie właśnie zostali wyprowadzeni do egzekucji. Za ich plecami słychać było tylko strzały. Z niektórymi mężczyznami na podwórza do egzekucji stawiły się też kobiety: matki, żony, siostry, córki... Zapewne robiły to dobrowolnie, nie chcąc rozstawać się z najbliższymi, nie licząc już na jakikolwiek ratunek.
źródło:wiadomosci.wp.pl
Wokół kościoła nocą słychać było krzyki i strzały. Kościół św. Wojciecha został ustanowiony przejściowym obozem dla ludności cywilnej. Stanowił punkt zborny dla wypędzanych mieszkańców północnych dzielnic Warszawy. Przebywali w fatalnych warunkach sanitarnych i czekali, czekali tam na wywiezienie do obozu w Pruszkowie. W czasie powstania warszawskiego przez kościół św. Wojciecha przeszło około 90000 mieszkańców Warszawy. W jego okolicach esesmani zamordowali ponad 400 osób. Po nocy wśród krzyków, rozpaczy i płaczu, spędzonej w kościele pochód ocalałych z rzezi, ruszył w stronę Pruszkowa. Wśród nich moja żona, teściowa i ciotka.
źródło:http://niepoprawni.pl/blog
Marsz był długi i monotonny. Teściowa znała dobrze język niemiecki i próbowała dogadać się ze strażnikiem. Udając, że musi coś zrobić przy dziecku spowalniały swój marsz i w rezultacie odłączyły się od pochodu w okolicach Gołąbek pod Warszawą. Stamtąd już niedaleko było do domu wuja mojej teściowej. Zatrzymały się u niego. Mimo wszelkich przesłanek, że obaj mężowie nie żyją nadal wierzyły, że się odnajdą. Czekały.
Nie mogły zostać długo w Gołąbkach. Doszły do wniosku, że skoro ojciec się nie odezwał, to może wuj będzie ich szukać u swojej rodziny. Udały się w stronę Łowicza do wsi Kiernozia, gdzie mieszkała rodzina męża ciotki. Czekały.
W tym czasie ojciec z wujem zostali złapani pod Warszawą i dołączyli do maszerujących w stronę Pruszkowa. Rozdzielili się jednak w pochodzie i ojciec udając chorobę, odłączył się w okolicach Gołąbek. Tam od rodziny dowiedział się, gdzie jest żona i córka. Gdy dotarł do nich, był tam już wuj z którym się rozstał w pochodzie w stronę Pruszkowa. Doczekali tam wspólnie do końca wojny.
Do Warszawy wrócili w marcu 1945 roku. Nie zamieszkali na Woli. Nie mieli do czego wracać. Ich kamienica nie istniała. Wprowadzili się do stryjenki ojca na Pradze. Gdy teść dostał pracę w elektrowni na Powiślu przenieśli się do wspólnego mieszkania z innymi rodzinami na Powiślu pod adresem Aleja 3 maja.
niedziela, 8 czerwca 2014
WYPĘDZENIE Z WARSZAWY - cz.1
Na Chłodnej mieszkaliśmy do momentu założenia getta. Już we wrześniu 1940 roku krążyły pogłoski, że trzeba będzie się wyprowadzić. Zamieszkaliśmy na Wroniej. Trudno powiedzieć jak się tam mieszkało. Po prostu mieszkało tak "na przeczekanie".
W sierpniu 1944 roku (powstanie jeszcze trwało) dołączyliśmy do pochodu mieszkańców pędzonych Chłodną w stronę Woli. Niemcy pędzili wszystkich w kierunku Pruszkowa.
źródło: http://pl.wikipedia.org - Kolumna wysiedleńców
Ludzie szli w milczeniu, niosąc swój dobytek - ile dało się wziąć. Każdy coś niósł lub ciągnął za sobą w prowizorycznych wózkach. Bagaż po drodze okazywał się za ciężki i wzdłuż szlaku można było zobaczyć porzucone pakunki. Po drodze dołączali do nas mieszkańcy innych dzielnic i podwarszawskich miejscowości. Inni jechali do obozu pociągiem.
źródło: http://pl.wikipedia.org -Deportacja mieszkańców Warszawy z Dworca Zachodniego do obozu w Pruszkowie
Później się dowiedziałem, że między sierpniem a październikiem zostało wypędzonych blisko 550 tys. warszawiaków i około 100 tys. mieszkańców miejscowości podwarszawskich. Większość wypędzonych została skierowana do podwarszawskich obozów przejściowych – przede wszystkim Pruszkowa. Stamtąd blisko 150 tys. osób wywieziono na roboty do Rzeszy lub do niemieckich obozów koncentracyjnych. My tak jak część pozostałych przesiedleńców zostaliśmy skierowani dalej - w stronę Łowicza.
Mamie udało się opuścić korowód idących tuż pod Łowiczem. Stamtąd dotarliśmy do rodziny ojca w miejscowości Wiskienica. Zamieszkaliśmy tam. Czekaliśmy z nadzieją, że może tata żyje i tutaj nas znajdzie - w końcu to byli jedyni ocalali z naszej rodziny, no i gdzie indziej miałby nas szukać? Czas się dłużył a wieści o zaginionych i zabitych powoli odbierały nadzieję. Ojciec nas odnalazł zaraz po wyzwoleniu.
Wkrótce okazało się, że zawieruchę wojenną przeżył także mój drugi wuj Bolesław, choć trudno było w to uwierzyć. Wuj także był bohaterem. W czasie okupacji roznosił bibułę i dostarczał broń do getta. Ukrywał się od wiosny 1943 roku póki 18 maja nie został aresztowany. Przewieziono go wówczas na Pawiak i przesłuchiwano pod zarzutem działalności w PPR. 5 lipca 1943 roku wywieziono go do Oświęcimia a od czerwca 1944 roku do Buchenwaldu. Tam doczekał końca wojny.
Wujek z rodziną zamieszkał przy ulicy Kopernika 25. Wprowadziliśmy się do jego mieszkania. Rodzice nie wyobrażali sobie, żeby nie mieszkać na Woli, żeby nie mieszkać na Chłodnej.
Warunki w mieszkaniu wuja były bardzo skromne. Zajmowaliśmy jeden pokój z kilkoma rodzinami. Miejsce to wszyscy traktowali, jako przejściowe - wszyscy chcieli powrócić do swoich starych mieszkań. Ta część stolicy była stosunkowo mało zniszczona, toteż ruch w tej okolicy był dość spory. Tata zaraz po przyjeździe do Warszawy rozpoczął organizowanie mieszkania dla nas w naszej starej kamienicy na Chłodnej 20.
źródło:www.kolejkamarecka.pun.pl
"Dogadał" się z jakimś murarzem i od rana do nocy przygotowywali mieszkanie do wprowadzenia. Nasze poprzednie mieszkanie nie istniało dlatego zajęliśmy lokal od strony podwórka - po nieżyjących najemcach.
Ostateczna przeprowadzka nastąpiła dopiero wiosną 1947 roku. Mimo tego, że od zakończenia wojny upłynęły już dwa lata mieszkanie w Warszawie nadal było bardzo niebezpieczne. Co jakiś czas słychać było w okolicy odgłosy eksplozji. Ludzie sami próbowali pozbyć się niewybuchów, bo saperów wówczas było jak na lekarstwo. Na ścianach domów jeszcze długo widniały napisy "МИН НЕТ!", choć to nie zawsze oddawało rzeczywistość.
Ja zacząłem chodzić do szkoły....
sąsiedzi spod dwudziestki....
W naszej kamienicy najważniejsze były kobiety. To one trzymały rodziny razem. Nic bez nich nie mogło funkcjonować. Wiedziały wszystko...
-
165 lat temu na placu „Pod Lwem" (w latach 1841—1849) stanął wybudowany według projektu Henryka Marconiego kościół pod wezwaniem Św....
-
Przy Chłodnej 32 mieściło się biuro sprzedaży Zakładów Cegielnianych i fabryki dachówek Bogumiła Schneidera. Zakłady z ostały założone w...
-
http://wyborcza.pl/1,75477,16304204,Niemiecki_landtag_przeprasza_za_Rzeznika_Woli.html